397 km w pięć dni.

Poniedziałek, 19 lipca 2010 r. Pogoda nieciekawa, z nieba kapie deszcz, ciemne chmury wiszą nad naszymi głowami, ale każdy z uczestników pielgrzymki uśmiechnięty i radosny. Przed nami nie lada wyzwanie – pokonać 180 kilometrów rowerem na Jasną Górę. Ale przecież damy radę, zrobiło się chłodniej, jakby na zamówienie. Nie musimy dzięki temu jechać w wielkim żarze słonecznym. Warunki atmosferyczne zatem sprzyjają, humory dopisują, każdy niecierpliwie czeka, aż dosiądzie swojego wehikułu napędzanego siłą mięśni. Po rannej mszy w kościele parafialnym w Sułkowicach i błogosławieństwie księdza proboszcza Stanisława Jaśkowca ruszamy w drogę.
Przewodnikiem duchowym jest ks. Marek Suder, przewodnikiem drogowym natomiast pomysłodawca trasy rowerowej pielgrzymki do Częstochowy – Andrzej Piwowarski. W sumie jest nas 24 osoby, bagaże wiezie bezinteresownie Dariusz Gąsienica, który towarzyszy nam również w miarę możliwości na rowerze. Dzielimy się na dwie grupy i przywdziewamy odblaskowe kamizelki dla zachowania bezpieczeństwa na drodze. Wielka góra czyha na nas już na Podchybiu, ale to pierwszy sprawdzian dla pielgrzymów. Później już idzie łatwiej. Trasy są bardzo urozmaicone, raz z górki, raz pod górkę. Przez las, nad rzeczką, malownicze krajobrazy dookoła. Pierwszy przystanek mamy w Tyńcu w klasztorze, oddajemy się krótkiej modlitwie. Następnie zwiedzamy klasztor i kościół Karmelitów Bosych (którzy w Polsce wcale nie chodzą boso) w Czernej, gdzie jeden z zakonników przybliża nam postać św. Rafała Kalinowskiego. Spokojnie docieramy na pierwszy nocleg do Olkusza w salkach przykościelnych w parafii św. Maksymiliana. Śpimy na karimatach w śpiworach. Zmęczeni, ale szczęśliwi, że 80 kilometrów jest już za nami. Nogi trochę bolą, ale na zakwasy, jak mówią niektórzy, najlepszy jest zimny prysznic, a taki właśnie mieliśmy w ofercie noclegowej. Zasypiamy w mig. Rano czeka nas przecież kolejne 80 kilometrów.
Wtorek, 20 lipca. Jedna z uczestniczek rezygnuje z powodu nieustannego bólu kolana. Powoli wychodzi słońce. Już można założyć krótkie spodenki. Dzień zaczynamy mszą świętą w Olkuszu. Księża błogosławią nam na drogę. To pomaga i daje siłę w „zakwaszonych” nogach. Trasa wiedzie między innymi przez Ogrodzieniec. Dojeżdżamy pod tamtejsze ruiny zamku. Opalamy się na trawce. Celem naszego dnia jest jednak Olsztyn, również śliczna miejscowość na szlaku Orlich Gniazd, z ruinami zamku położonymi na skałkach, oddalona 20 km od Częstochowy. Piękne widoki, zachód słońca, idziemy na spacer i zakupy. Jest ciepło i przyjemnie. Wieczorem robimy sobie grilla. Głównym wodzirejem na wieczorku integracyjnym jest Dariusz Gąsienica, „górol spod samiuśkich Tater”, wżeniony do Sułkowic. Jego siła głosu niesie się daleko poza granice domu pielgrzyma u sióstr Nazaretanek, w którym będziemy mieć nocleg przez dwie następne noce.
Środa, 21 lipca. To właśnie dziś mamy osiągnąć cel naszej podróży. Pomodlić się o wszelkie łaski do obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze. Z Olsztyna dojeżdżamy tam w godzinę i piętnaście minut. Zostawiamy rowery na ogrodzie u bardzo gościnnych bezhabitowych sióstr Sług Jezusa i udajemy się na modlitwę do Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Jasnogórskiej. Później mamy chwilę wolnego czasu, krążymy więc po Jasnej Górze, a żar leje się z nieba. Czekamy na mszę św. o godz. 11:00. Uduchowiony ksiądz częstochowski modli się za nas – pielgrzymów rowerowych z Sułkowic, jesteśmy dumni z siebie oraz z tego, że udało nam się pokonać własne słabości i lęki oraz górki skutecznie wyciskające z nas siódme poty, bo było warto. Przechodzimy na kolanach przed i za obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Jeden z ojców Paulinów koncelebrujący mszę św. wygłasza kazanie wierszem, jak się okazuje - fragment tomiku jego autorstwa. Potem mamy czas wolny do godziny 16:00. Idziemy na obiad, opalamy się w parku. Jest bardzo przyjemnie i miło. Niestety, czas już wracać. Podczas wyjazdu z Częstochowy dopada nas małe oberwanie chmury, które przeczekujemy pod wiatą przystankową i drzewem. Deszcz szybko jednak mija, a my schniemy szybko, jadąc z górki pod ponownie jarzącym słońcem. Wieczorkiem spacerujemy po pełnym uroku i tajemnic Olsztynie.
Czwartek, 22 lipca. Jeszcze o tym nie wiemy, ale będzie to najcięższy odcinek pielgrzymki. Wstajemy już o 4:00 rano, by móc wyruszyć o godz. 5:00. Chcemy uniknąć wysokiej temperatury, którą straszą we wszystkich prognozach pogody. I tak do dziewiątej rano pedałujemy, by potem cały dzień móc się wylegiwać nad jeziorkiem, które znalazło się nieprzypadkowo na naszej pielgrzymkowej trasie. Kąpiemy się w nim, pływamy na materacu, wcinamy hamburgery w przydrożnej knajpce. Czekamy aż asfalt nie będzie nam się topił pod kołami rowerów. W dalszą drogę ruszamy zatem dopiero o 16:00 po odmówieniu różańca. Niespodziewanie gubimy trasę i nadrabiamy kilka kilometrów. Nad niebo nadciąga nagle ogromna ciemna chmura, z której w momencie powstaje ściana deszczu. Na oślep wręcz przelani do suchej nitki biegniemy pod wiatę garażową najbliższego domu i tam przeczekujemy nawałnicę. Ostatecznie przejeżdżamy w tym dniu aż 115 km, czyli dużo więcej niż zamierzaliśmy, ale nic to. O 21:00 docieramy na nocleg do Olkusza, a chwilę później udajemy się na mszę. Po niej czeka na nas kolacja przygotowana przez dwie uczestniczki pielgrzymki. Po takich przeżyciach wspaniale smakują kanapki z szynką, pomidorem i ogórkiem. Po lodowatym prysznicu kładziemy się na naszych karimatkach, ale cóż to, nagle dają o sobie znać spalone i spieczone nad jeziorem plecy i nogi. Trzeba się szybko posmarować. To był piękny, ale ciężki dzień. Jutro powrót.
Piątek, 23 lipca. Wracamy. Po porannej mszy św. i błogosławieństwie olkuskiego księdza ruszamy w drogę. To już ostatni odcinek do pokonania. Trochę smutno się robi na myśl o tym. Każdy przecież tak zżył się ze swoimi współpielgrzymami i ze swoim rowerem. Najmłodszy uczestnik (11 lat) jechał z mamą, jego rok starszy kolega z tatą. Całą drogę czujemy się bardzo bezpieczni, bo wiemy, że czuwa nad nami Boska Opatrzność, ale także jadą z nami dwaj panowie znający się na serwisie rowerowym - Józef Profic i Jerzy Żak. Małe usterki w mig są przez nich usuwane. Co chwila stajemy, żeby kupić zimną wodę do picia, która w tym skwarze idzie jak „ciepłe bułeczki”. Atmosfera niezmiennie miła i przyjacielska, każdy dostosowuje się do tempa grupy, nikt nie marudzi. Wracamy przez bardzo „owocowe” miejscowości takie jak: Ostrężnica czy Brzoskwinia. W tym dniu mamy szczęście – większość trasy jest z bardzo stromej górki, przez co oszczędzamy dość sfatygowane już jazdą kolana. Obowiązkowy przystanek w Tyńcu robimy sobie na picie, obiadek i lody, a przy okazji próbujemy przeczekać południowe słońce. No i przeczekaliśmy, bo już w Radziszowie dopada nas kolejne oberwanie chmury, przez co musimy się chować w tamtejszej bramie kościelnej. Przelani wracamy do Sułkowic, jednakże tak miłego powitania się nie spodziewamy – dzwony biją nam na powitanie, a mieszkańcy machają i trąbią. 397 km i pierwsza rowerowa pielgrzymka do Częstochowy zorganizowana w Sułkowicach już za nami. Teraz czas na odpoczynek i zbieranie sił na przyszły rok.
Joanna Gatlik